sobota, 28 kwietnia 2012

Wracając samochodem po filmie Róża


W.: No to mamy kolejny temat interkulti.
M.: …………………… (musi pozbierać myśli, jest poruszona przed chwilą oglądanym filmem)
W.: Ja mam jednak pewien niedosyt.
M.: A mi się wydaje, że to jest dobry film, i strasznie potrzebny. Chociaż zupełnie nie rozumiem, dlaczego nie mogli znaleźć aktorów dwujęzycznych. Do roli pastora z powodzeniem mogli zatrudnić Niemca.
W.: Ten film nie spełnia obietnic. To właśnie Agnieszce Holland udało się pokazać wielowymiarowość (W. ma na myśli film W ciemności, który obejrzeli tydzień wcześniej)
M.: Ja bym tak surowo nie oceniła. Ale widać tu własną niemożność autorów. Chcą mówić o zderzeniu kulturowym, a wychodzi ich własna niemożność. Z jednej strony jest ich dobra wola, rzetelność. Jakaś uczciwość w podejściu. Ale w szczegółach sami nie byli w stanie przekroczyć granicy obcości. Mimo wszystko trzeba docenić, że zrobili tyle co mogli. Zrobili bardzo dużo, na swoją miarę.
W.: Tu brakuje mięsa, wszystko jest jak w jakimś schemacie. Schemacie historii. Tak jakby kontury były już gotowe jak w dziecięcej kolorowance.
M.: Mi się właściwie co innego nie podoba w tym filmie: wszystko się koncentruje na jednym bohaterze – widzimy przystojnego, wysportowanego aktora. Inni tylko mu akompaniują, nawet bohaterka tytułowa.
W.: Raz się śmieje, raz płacze.
M.: Co najwyżej jest ofiarą. A on jest ponad wszystkim, nie odsłania ani jednej słabości. Taki obraz świata: ofiara, kat i bohater.

Tak to się zaczęło


W.: ………………
M.: ……………..
W.: ………………
M.: ……………..
(Są zajęci różnymi sprawami, kręcą się niespokojnie. Takie zachowania w ich życiu poprzedzają rozmowy.)
W.: Tak, to jest pomysł – zrobimy to w maju. Zaprosimy Treva ze spektaklem Burns, i to mi nawet pasuje, że ten spektakl jest taki XIX-wieczny. Ale my tu nie robimy multikulti, tylko interkulti.
M.: Czym się różni multikulti od interkulti?
W.: No multikulti to robiliśmy dawniej, to robi Borussia, to robi Muzyka Kresów …
M.: Nie mów, kto to robi, tylko powiedz, co to jest – multikulti.
W.: Multikulti, to jest jak celebruje się różnice, odrębność, wielość. To taki rodzaj tolerancji, który się teraz krytykuje. Na przykład jak w Holandii (chodzi W. o powstanie enklaw muzułmańskich, nie kontaktujących się z resztą społeczeństwa i uniezależniających od holenderskiego prawa).
M.: Czyli multikulti, to jak każdy tkwi w swoim. A interkulti, to szukanie pomostów?
W.: Tak.

Rozmówki interkulti


Drodzy czytelnicy, 26 maja odbędzie się w Teatrze spotkanie pt. Interkulti. Pomysł zorganizowania tego spotkania – które być może będzie wstępem do całego cyklu wydarzeń pod takim tytułem – dojrzewał od kilku miesięcy. Niezależnie od pracy nad koncepcją działania, myślenie o interkulturowości przenika na różne sposoby do naszej codzienności, do naszych, Wacława Sobaszka i moich, rozmów o sprawach bieżących. Blog wydaje się być dobrą przestrzenią do śledzenia tych rozmów, zapraszam do lektury i do komentowania!
Erdmute Sobaszek

czwartek, 15 września 2011

Przepisane z notatnika


Poniedziałek, 5.09. – Wyczerpanie, choroby, przerwa w próbach. Rozmowa. Ilir o filmie: będzie opowiadał o historii albańskiej izolacji i emigracji poprzez losy ludzi. Mówi dużo, coraz więcej dramatów i coraz więcej szczegółów politycznych. Ktoś trzykrotnie uciekał, dwa razy został złapany i odsiadywał wieloletnie wyroki. Dorobił się na Zachodzie, ale wrócił w latach dziewięćdziesiątych. Żyje w Shkodrze na skraju nędzy. Jakiś wysoki oficer wypłynął statkiem z kilkunastosobową załogą w kierunku wyspy, zabierając ze sobą żonę i kilkumiesięczną córkę. Ze wsi Zogaj padł strzał, ale udało im się dopłynąć. Na miejscu dopiero załoga ujawniła prawdę: strzał zabił dziecko. Ten oficer nigdy nie wrócił do Albanii. Wszyscy, którzy uciekali, mieli świadomość, że ukarani zostaną ich najbliżsi. Pewien nastolatek opowiedział w rodzinie dziwny sen: śniło mu się, że ze ścian pospadały portrety członków Biura Politycznego. Jego matka natychmiast poszła do komitetu: „Mój syn ma nieprawidłowe myśli”. Dostał kilkanaście lat. Dlaczego to zrobiła? Miał jeszcze ośmioro rodzeństwa – może dlatego. „Zostaliśmy zmuszeni do donoszenia” – nie wiemy, co się za tym kryje. Ludzie w Zogaj obecność obcych we wsi sygnalizowali sobie specjalnym dzwonkiem blaszanym. Wiadomo też, że wiele osób nosiło broń. O tym się nie mówi. My jesteśmy tu gośćmi. Co my możemy zrozumieć w ciągu kilku dni? Jaki będzie nasz następny krok?
Uczymy się kolejnych słów: pesc (ryba), buka (chleb), fmi (dzieci), nataemir (dobranoc), Pramvera pomaga nam przyswoić kilka wersetów pieśni weselnej, która ma podobno kilkadziesiąt zwrotek.
Historie dziejące się już po upadku komunizmu: o rodzinie, która przez pięć lat przekoczowała w jednym pomieszczeniu w ambasadzie włoskiej (dlaczego nie przyznano jej azylu wcześniej??). 25 000 Albańczyków na dwóch niewielkich statkach we włoskim porcie (pamiętam z telewizji obraz ludzi wiszących na burcie i wpadających do wody podczas próby wydostania się na ląd), inny statek z setką uchodźców – rodzinami z dziećmi uciekającymi przed wojną domową spowodowaną krachem tzw. piramid finansowych – staranowany przez jednostkę włoską. Niewielu przeżyło, potem latami ciągnęły się dochodzenia. O tym się nie mówi. Mówi się o niespełnianiu warunków, o mafii i o przemycie. Gdzieś są zbiorowe groby ludzi zabitych na granicy w latach po śmierci Hodży. Czasami jakiejś rodzinie udaje się zgromadzić pieniądze, prowadzić poszukiwania zaginionych we własnym zakresie. Czasami kogoś odnajdują.
Wacek: Kojarzą mi się ze sobą trzy wyspy. Pierwsza, to ta, którą codziennie oglądamy, tu na Jeziorze Szkoderskim po stronie Czarnogóry, do której próbowali dopłynąć Albańczycy. Druga to włoska wyspa Lampedusa, do której dopływają uchodźcy z Afryki. Trzecia: norweska wyspa Utøya, na której prawicowy ekstremista zabił siedemdziesięciu siedmiu młodych ludzi. W Zogaju na przejściu granicznym zwanym „pocztą” pozostał mur z oficjalnym napisem,  ściana, gdzie rozstrzeliwano schwytanych. Napis głosi: naród ponad wszystko. Rozstrzeliwano więc w imię idei państwa narodowego. Tak jak Breivik.
C.d. rozmowy: W jaki sposób zbudować tutejszy montaż spektaklu „Ziemia B” wprowadzając – tak jak zamierzaliśmy od początku – obrazy wzięte stąd bezpośrednio? Jaka może być funkcja tego pokazu? Podobna do działania aktorów sprowadzonych przez Hamleta, prowokujących króla do przyznania się do morderstwa czy podobna do tragedii antycznej, np. Antygony? Rozmawiamy o pomyśle performance’u płynięcia do wyspy. Jak dosłowne może być nasze działanie?

7.09., „Ziemia B” w Zogaj
Scena pierwsza:
Wielbłąd wyrusza spod kawiarni, już teraz jest więcej ludzi niż zwykle, do tego jeszcze – w chwili wyjścia wielbłąda na ulicę – człowiek wracający skądś ze swoimi osłami (!) Za wielbłądem „Imigrant”, Emmi w masce czarnoskórego pucybuta. Robi co do niego należy: zamieszanie i śmiech.

Scena druga:
Zbliżamy się do plaży. Widok stąd na molo, jak na gigantyczną scenę. Na tle nieba taniec dwóch kobiet. W dziwnym kostiumie. Jest to wspólna, dwuosobowa suknia ślubna. Raz sprawia, że ciała obu tancerek łączą się w jedno, raz niczym kaftan bezpieczeństwa staje się narzędziem do zniewolenia, raz całunem. Zosia i Emmi zadedykowały tę etiudę młodej parze, o której nam opowiadano.

Scena trzecia:
Zaczynamy dokładnie w tym punkcie, do którego doszliśmy nad jeziorem Modrym w Durmitorze dziewięć dni wcześniej. Śpiewamy „By the Waters of Babylon”. A słowa są teraz świeże, tutejsze („we lay down and wept for thy Zion”). Jest taniec: inny taniec dwóch innych kobiet, nad samym brzegiem. W końcu jedna wchodzi do wody coraz głębiej, odpływa. Nie śpiewamy już, Iza  płynie dalej, oddala się w prostej linii w kierunku wyspy. I teraz dopiero, po tym jaka cisza zapadła, orientujemy  się, że za balustradą kawiarni i w wyższej części plaży jest pełno ludzi patrzących na to wszystko. Iza płynie, jest już bardzo daleko. Jesteśmy trochę niespokojni. Czy dwójka rybaków, umówionych wcześniej przez Ilira, wsiądzie do łodzi?  W końcu  wsiadają, szarpią za linę, włączają  rozrusznik silnika. Odpali czy nie odpali? Jadą, za chwilę są przy Izie i pomagają jej wgramolić się do łódki. Oklaski!!!
Po tym wszystkim już pozostałe sceny z „Ziemi” rozgrywają się przy kawiarni pod dyndającą latarnią, z tłumem ludzi, harmiderem i pokazami kręcenia pojkami przez chłopców na zakończenie. I wspólne wykonanie pieśni weselnej i wspaniałe granie Nebi na dajrze (tamburynie) i tańczenie i coraz więcej pieśni rybackich...


Pocztówka
Jazda przez Shkodrę tam i nazad. Tysiące sklepików, myjni samochodowych, zakładzików, piekarni, byrkarni, garaży, bud, prowizorycznych zadaszeń. Ludzkie mrowie pośpiesznie przysposabiające do życia przestrzeń na gruzowisku po … nieważne po czym. Meczety, salony gier, krzyże, salony piękności, knajpy. Tak jakby nareszcie udało się zapomnieć o przeszłości. Dojeżdżamy do mostu Ura e mesit. Rząd potężnych łuków kamiennych nad rzeką z kamieni. Wspaniałość. Śmieci. To jeszcze nie powód, żeby się poczuć się lepszym. W głowie tylko refren albańskiej pieśni weselnej i wykuwana przeze mnie w tym języku do naszego spektaklu fraza z Brechta: Kto położy tamę na rzece i żyje wystarczająco długo, zobaczy jak tama się rozpada albo rzeka usycha. Wracamy, znów przez miasto, pora zachodu słońca, mijamy zamek i podświetlony na ścianie góry napis SHIPONIA (jak „Hollywood”!). Rzeka Drin i hałdy wydobywanych tu pod miastem drobnych kamieni rzecznych. Resztki czerwieni na ciemnym niebie, woda, kryształowa do bólu, skądś dochodzi głos muezina, jeden, drugi, trzeci, mieszają się. Grająca na kamieniach woda tworzy wyspy i lustra. Codziennie – w zależności od pracy koparki – zmienia bieg.
E.S.

wtorek, 13 września 2011

Pokaz w Shirokiej


Niedziela, 4.09.: Praca, przede wszystkim praktyczna, zakończyła się próbnym pokazem albańskiej wersji  „Ziemi B” w Shirokiej. Shiroka jest położona bliżej Shkodry, ma zupełnie inny charakter niż Zogaj, jest kilka restauracji, dwie kawiarnie internetowe i pusty deptak nad jeziorem. Wyżej domy, meczet, kościół, domy, ogródki, piętrzące się pod wypaloną ścianą góry. I willa dyktatora: letnia rezydencja Ahmeda Zogu, albańskiego dyktatora przedwojennego. Po wojnie ośrodek wczasowy dla dzieci. Ilir wspomina: do wody wchodziło się na gwizdek, po trzech minutach był następny sygnał i trzeba było wyjść. Rozbite szyby, puste baseny po fontannach, zżarty beton balustrady. Najpierw spotkanie z chłopakami. Było tak, że kiedy pierwszego dnia rozglądaliśmy się za miejscem na pokaz, otoczeni byliśmy chmarą dzieci – samych chłopców. Mówiliśmy im o tym, że będzie spektakl i że się z nimi skontaktujemy jak sprawa będzie aktualna. Jak? Przez facebook! A więc Iza i Justyna jadą wcześniej, mają ze sobą zapas najprostszych materiałów – ryżu i pończoch do robienia pojek. Będzie warsztat pojek. Iza świetnie kręci pojkami, poza tym ma spore doświadczenie w pedagogice podwórkowej. Justyna jest w roli tłumaczki, ale i tak w końcu najważniejsze słowo w dialogu z adeptami to ”Supeeer!”. Po jakimś czasie przyjeżdża cała nasza grupa, rozpakujemy rekwizyty. Na początek wielbłąd. Robimy to samo co w Węgajtach na Zapuście: upadek wielbłąda i jego „odradzanie” czy „ozdrowienie” pod wpływem muzyki, tylko tym razem przechodząc z miejsca na miejsce pustej z początki uliczki, w towarzystwie całej grupki chłopców z warsztatu pojek. Ten pochód ma posmak niespodziewanie przyjeżdżającego do wsi cyrku. Ludzie pojawiają się w oknach, na ulicy, podniecenie dzieci doprowadzone jest do punktu wrzenia. Podchodzimy wyżej, do tarasu pod willą dyktatora, tam ustawiamy parawan z willą w tle. Są kolejne teksty po albańsku, np. pytanie Dawida – Czy tam, za wsią są też boiska do gry czy pola minowe? Teraz dopiero jesteśmy w stanie zobaczyć, czy publiczność śledzi akcję, rozumieją teksty itd. Oklaski po scenie z jeleniem, rwetes, nasłuchiwanie, rwetes. W finale, kiedy Iza kręci „kiełbasami” jak pojkami, udaje jej się wciągnąć chłopców z warsztatu do akcji!
Należało było to wszystko robić nie tylko po to, żeby dzieci z Shirokiej po raz pierwszy w swoim życiu widziały teatr, ale po to, żeby zaistniał następny krok w drodze zbliżenia się do tego co mielibyśmy do zrobienia w Zogaj. Bo my nic nie wiedzieliśmy! (Piszę to teraz już podczas podróży powrotnej.) Przecież nasze działania tutaj wpisały się w zupełnie nieznany kontekst: z jednej strony potworna przeszłość wsi,  z drugiej strony inność kulturowa. Na przykład, czy nie zostaniemy potraktowani jako intruzi albo jak zareagują na sceny erotyczne w spektaklu … Przecież codziennie budził nas o piątej rano głos muezina … Trzeba pamiętać o tym, że Justyna i Ilir sami czuli się niepewni wobec tych ludzi stąd, chociaż tu już od roku przyjeżdżali próbując się dowiedzieć czegoś, nagrywać tę czy inną wypowiedź. Mnóstwo szczegółów. Na przykład to, że kiedy pytaliśmy o możliwość pokazania spektaklu w klubie, właściciel z początku był podejrzliwy: Zgodziłby się, ale warunkowo. – „Bo ten klub tutaj jest dla wszystkich – żadnej propagandy religijnej! Tu się pije rakiję, no wiecie Państwo …”  Ale i to: kobieta, która łapała Justynę za rękę kiedy filmowała okolice poczty - „Tego nigdzie nie wolno publikować!”
Chodząc po wsi jesteśmy coraz mniej anonimowi. Słowniczek podstawowy: Faleminderi (dziękuję), mirdita (dzień dobry), ze strony ludzi czasem jakieś słowo serbskie albo włoskie. Justyna mówi, że ludzie teraz inaczej patrzą.
e.s.

wtorek, 6 września 2011

Zogaj i Shiroka

6.09.
Czas się zagęszcza, każda chwila przynosi coś nowego. Jesteśmy tu zupełnie obcy, z ludźmi możemy rozmawiać tylko za pośrednictwem Ilira i Justyny. Czasem jeszcze pomaga Morgan, młodziutka Belgijka, narzeczona syna właściciela domu, w którym się zatrzymaliśmy, zdecydowana – przynajmniej w tej chwili – spędzić resztę swojego życia w tej wiosce. Co już wiemy o Zogaj: że był tu ostatni posterunek albańskiej straży granicznej i że ludzie tu zostali zepchnięci przez reżim do roli donosicieli na uciekinierów, próbujących przedostać się przez granicę po górach lub wpław przez jezioro. Przyłapywani uciekinierzy (o ile nie zostali zastrzeleni na miejscu) szli na śmierć lub – rzadko – długoletnie więzienie. Wiemy jeszcze, że o tym się dziś nie mówi. Ani w Albanii ani, tym bardziej, tu na wsi.  Rzecz w tym, że nie mówi się o Albanii również na świecie. Hodża zmarł w 1986 roku, ustawodawstwo zmieniło się, zmniejszając karę za ucieczki do sześciu miesięcy. Zwiększył się strumień uchodźców, ale tu, na granicy, dalej do nich strzelano. Jedyna zmiana to zwiększona, siłą rzeczy, liczba ofiar. Ściganie tego systematycznego procederu mordowania i przyjęcie uchodźców z jednej z najczarniejszych dyktatur komunistycznych wymagałoby międzynarodowej współpracy. Wiele na to wskazuje, że nikt nie był tym zainteresowany. Na początku lat dziewięćdziesiątych zginęło na albańskiej granicy więcej ludzi niż przed śmiercią Hodży.
Czego jeszcze dowiadujemy się o Zogaj, przebywając od kilku dni w wiosce: że jest malowniczą wioską rybacką wciśniętą między brzeg jeziora i pasmo górskie, nie ma tu telewizji ani internetu, niewiele jest turystów. Ludzie żyją w sposób tradycyjny, dużo jest dzieci, wieczorem ulica jest pełna ludzi – młodych chłopaków, starszych mężczyzn, dzieci. Kobiety są, ale w drodze na zakupy (sklep pracuje do 22.00) lub z zakupów do domu. Z rybactwa trudno wyżyć, ludzie mają krewnych za granicą, którzy pomagają. Od niedawna jest wijąca się nad źle zabezpieczonym zboczem szosa szerokości drogi polnej i kursujący dwa razy dziennie autobus. Kiedyś ludzie chodzili do pracy do Shkodry: dwie godziny w jedną stronę, dwie godziny w drugą.

Piątek, 2.09.:  Pierwsze próby „Ziemi” w nowym składzie na płycie betonowej konstrukcji budowlanej, mającej w przyszłości być restauracją nad jeziorem, wieczorem pokaz „Wody” w Zogaj. Na początek chodzimy z muzyką po wiosce, zapraszając ludzi. Dzieci oczywiście przyszły już wcześniej, pomagają nam zbudować widownię na wąskich tarasach prowadzących w dół do klubu, przed którym znajduje się kawałek równej przestrzeni nadający się na scenę. To może być pierwszy spektakl teatralny w historii tej wioski! Ludzie chłoną, reagują na każdy gest. Nie ma miejsca bardziej malowniczego. Spektaklowa latarnia dynda na wietrze i parawan stoi na tle jeziora i gór. Gorzką rzeczywistością jest widok palącego się lasu po drugiej stronie … Po spektaklu poznajemy Nebi i jej męża; runda piwa, postawiona nam przez nich w klubie jest równocześnie naszym pożegnaniem się z Karoliną i Davidem (odjeżdżają do Włoch na prace sezonowe przy jabłkach).
Sobota: ciąg dalszy prób „Ziemi”, stopniowo udaje się wprowadzić pierwsze fragmenty tekstów po albańsku, np. z etiudy Motiego: „Ziemie, ziemia, ziemia. Ziemia nie ma granic. Ziemia nie wie, gdzie Polska, Albania (Squiperia), Izrael….” Tak, to jest spektakl o tej wsi … Ale i tak będziemy chcieli znaleźć nowe sceny, brane stąd bezpośrednio. Dołącza do nas Morgan. Popołudniu wyjście do wsi: Ścieżką w stronę granicy, dalej za meczetem, gdzie kończy się szosa. Bez komentarza niewiele widać: ostatnie domy, spalona ziemia, kamienie i popiół, puste przestrzenie, w końcu dwie niezbyt okazałe ruiny. Nad wjazdem resztki metalowego napisu „Poczta Zogaj”, zostały dwie literki. To nie był urząd pocztowy tylko miejsce przekazywania – i kontrolowania – korespondencji zagranicznej. Posterunek graniczników i stanowisko radaru, który był czynny do 2009 roku. Olbrzymie reflektory kontrolujące powierzchnię jeziora zamontowane były niżej. 300 metrów dalej Czarnogóra. Do Czarnogóry należy też wyspa, dobrze widoczna z kamiennej plaży Zogaj. Do tej wyspy należało było dopłynąć. Ze wsi to niedaleko, ok. 2 godziny pływania. Ale stąd nie było szansy przedostać się niezauważenie: tafla jeziora była stale monitorowana i mieszkańcy wsi mieli obowiązek przekazywania wszelkich informacji, legitymować przybysza mogły nawet dzieci. Z brzegu zdarzało się, że padały strzały nie pochodzące od żołnierzy. Kto chciał uciec, musiał wejść do wody przed jeziorem, na rzece Bunie łączącej jezioro z Adriatykiem. Musiał płynąć 2-3 godziny pod prąd i potem szerokim łukiem omijając brzeg zbliżyć się do wyspy od drugiej strony. Po całorocznym treningu mężczyzna mógł przebyć tę drogę przez 18 godzin. Nie ma statystyki, ile osób utonęło w pół drogi.  Ilir pokazuje nam „pocztę”: tu centrala radaru (do ubiegłego roku ktoś jeszcze tu siedział), tu pokój komendanta. Tu, na tej ścianie, odbywały się egzekucje. Nie wiadomo, na jakiej podstawie podjęto decyzję o natychmiastowym rozstrzelaniu lub przekazywaniu człowieka do prokuratury. Raz złapali parę ludzi, chłopaka i dziewczynę, którzy próbowali uciec by wspólnie żyć unikając rygorystycznych ograniczeń obyczajowych narzuconych przez komunistów. Przed zabiciem żołnierze zgwałcili dziewczynę, zadbano o to, żeby plotka o tym przedostała się do wsi. Potem zwłoki obu zostały publicznie wiezione po okolicznych miejscowościach.
Robi się późno, idziemy na umówioną wizytę do domu Nebi. Prowadzą do niego kamienne schody, świeżo pobielone z okazji Ramadanu i święta Bajram. Nebi nie wiedziała wcześniej o planowanym spektaklu, przyszła, bo usłyszała muzykę. Zaprosiła nas, żeby pokazać swój warsztat tkacki. Z tym warsztatem jest tak, że ona go założyła, kiedy już nie było w ogóle pracy (wcześniej chodziła do Shkodry). Pamiętała stare techniki tkactwa i robienia gobelinów, udało jej się uruchomić własny warsztat. Teraz tam już pracuje kilkanaście kobiet. Nebi promieniuje radością, dumą. Częstuje słodyczami jakimi ludzie się obdarowują z okazji Bajramu, pokazuje dywany, chustki, obrusy, opowiada coraz więcej i więcej. Daje nam dwa tradycyjne fartuchy jako dar dla teatru, na koniec jeszcze każdemu z osobna malutki gobelin robiony przez jej córkę Pramverę. Córka zna angielski i studiuje literaturę albańska w Shkodrze. Ale chce wrócić po studiach do Zogaj, bo to „najlepsze miejsce, jakie może sobie wyobrazić”.  Pytamy o tradycyjne rzemiosła, o zwyczaje muzułmańskie, o to jak ludzie tu żyli dawniej, o granicę. Jest materiał porównawczy – opowiadam o berlińskim murze. Dowiadujemy się o trudach życia zanim zrobiono drogę i o utrudnionych kontaktach z biskimi żyjącymi poza strefą przygraniczną. O tym, że przynależność do partii była warunkiem przetrwania, dostawania pracy. W pewnym momencie z ust Nebi pada zdanie: „Zostaliśmy zmuszeni, żeby donosić”. Temat zostanie pośpiesznie zamknięty przez Pramverę: „Ale teraz jesteśmy lepsi.” Gościnność rodzinny nie zna granic, zapraszają nas jeszcze na obiad następnego dnia. Znowu rozmowy. Czasami szczegóły dotyczące życie pod reżimem Hodży: „Nie wolno było pościć w Ramadan, potrafili trzymać głowę kogoś pod wodą, żeby zmusić jego do napicia się wody.” I udaje się nam usłyszeć pieśni. Weselne i rybackie, najpierw bardzo nieśmiało („nie ma u nas pieśni”), potem coraz bardziej zdecydowanie. 

e.s.

Ogień, woda i ziemia


2.09.
Wyjeżdżamy ze Shkodry, busem i dodatkowo wynajętą taksówką. Grupa powiększyła się, bo od początku pobytu w Czarnogórze jest z nami już Iza Giczewska. Taksówkarz dużo mówi, co chwila śmieje się głośno, chrapliwie. Przejeżdżamy przez osadę cygańską, Justyna tłumaczy albańskie słowo Madjyp. Taksówkarz wybucha śmiechem, mówi – Ludzie bez paszportu! Hahaha! Dojeżdżamy do jeziora. Jak połączenie raju z piekłem: Bajecznie połyskująca powierzchnia i góry. Pasmo górskie jest zczerniałe od pożaru. Podobno ludzie próbowali ściągnąć pomoc przy gaszeniu, ale nikt nie reagował. (Gaszenie nie byłoby trudne, czarnogórskim strażakom po drugiej stronie granicy się udało). Brak zainteresowania, brak sprzętu. Jakiś podtekst polityczny? Motywy mogą być różne: nieuczciwa konkurencja niemieckich i greckich firm farmaceutycznych, pozyskujących dziką górską szałwię, proceder obniżenia cen ziemi pod budowę rozrastających się osiedli podmiejskich albo zniszczenie nielegalnych plantacji marihuany… No tak … jesteśmy poza terenem Unii … Ludzie uratowali we wspólnej akcji tylko cmentarz. Roślinność w górach to poza rybami  podstawa ich utrzymania. Zbierają zioła lecznicze, pasą tu krowy. Dymy pożarów na zboczach otaczających jezioro gór – odtąd będzie to widok codzienny, nocą jeszcze bardziej spektakularny, bo widać płomienie z odległości wielu kilometrów.
Jest gorąco. Z powodu trwającego jeszcze Bajramu i z powodu trwającej jeszcze pory sjesty jest za wcześnie, żeby odbyć wstępną wizytę u sołtysa, wykorzystujemy czas na kąpiel. Woda jest czysta, ciepła, kamienny brzeg jest pokryty odpadami. Pływanie utrudniają olbrzymie wodorosty sięgające z dna pod samą powierzchnię jeziora. Dowiadujemy się, że zburzona została równowaga ekologiczna: zabrakło ryb żywiących się wodorostami. Proces może być nieodwracalny. 

e.s.

teatrwegajty.art.pl. Obsługiwane przez usługę Blogger.