wtorek, 30 sierpnia 2011

z Węgier do Serbii


25.08.
Jesteśmy teraz w drodze do Czarnogóry, przejeżdżamy przez Serbię. Co było w Pécs, wydaje się stąd odległe, prawie nierzeczywiste. Inna planeta za granicą układu Schengen? (Baliśmy się trochę tej granicy, przygotowaliśmy się na drobiazgowe kontrole, pytania. A tu, na maleńkim przejściu w Bačkim Bregu – nic. Ani kolejki ani kontroli. Za posterunkiem pozornie to samo: ciągnące się wzdłuż ulicy wioski o trochę szwabskim wyglądzie. Ale już inne.)
Jedziemy przez Serbię. Światy równoległe. Tam, w Pécs – przepych bogatego mieszczaństwa z tradycjami, fajerwerki architektury miejskiej, renesans, barok, secesja, fasady, witryny. Tu – chałupki, niedokończone, zarzucone budowy, śmieci, za to rozmach i nieskrępowanie w zajmowaniu przestrzeni zewnętrznej, wszędzie stragany rozświetlone jeszcze o północy, bogactwo owoców niemalże rozlewające się na ulicę, kawiarnie uliczne pełne ludzi, nawet na wsi. Obecność ludzi. Uświadamiam sobie teraz, jak puste, bezludne były przestrzenie węgierskich wsi.
Wspaniałość Pécsu. Przestrzeń przyjazna, wszędzie woda pomagająca przetrwać upał, przy rynku brama rozpylająca orzeźwiającą mgiełkę na przechodniów, fontanny, kąpiące się dzieci. Żebracy. Saffy (Hajnal Szolga) tłumaczy nawoływania jednego z nich: „dajcie monety, dajcie monety, dlaczego nikt nie ma pieniędzy?” Saffy mówi, że coraz więcej jest na ulicy bezdomnych. Wyraźnie to się teraz czuje. Opowiada o dużej osadzie cygańskiej na  południu od Pécs. Relacje między Węgrami a Romami? Napięte, ale nie tak złe jak gdzie innej. Problemem jest przestępczość. Światy równoległe, przenikające się lub nie. Pytałam o relacje z krajami byłej Jugosławii. Czy temat budzi zainteresowanie? W mediach nie ma o tym dużo, ale dla ludzi w Pécs to nadal jest ważne. W czasie wojny miasto nagle napełniło się uchodźcami. Ludzie przyjmowali ich do swoich domów, powstały organizacje pomocowe. Od Pécs jest 70 km do granicy z Serbią i 40 km do granicy z Bosnią. W tej chwili, wspólnie z Katją (jeszcze jeden ciekawy szczegół: Katja, podobnie jak do niedawna Saffy, jest stypendystką programu menedżerów kultury Fundacji Boscha) pracują nad projektem bałkańskiego portalu fotograficznego, dużego przedsięwzięcia z partnerami m.in. w Serbii, Rumunii, Bośni. Zdjęcia z przeszłości, zdjęcia z teraźniejszości. Inny projekt Saffy: Cykl poświęcony Beuys’owi, finałem ma być duża akcja w przestrzeni publicznej miasta. „Projekt Saffy”, to niewłaściwe wyrażenie. We wszystkich działaniach ważna jest konfiguracja. Razem z całą grupą plastyków, fotografików, rzeźbiarzy, ludzi od wideo-artu prowadzą stowarzyszenie i do tego jeszcze stworzyli unikalne rozwiązanie: spółdzielnię artystyczną. Spółdzielnię w dosłownym tego słowa znaczeniu. Każdy z nich robi swoje rzeczy, ale wspólnie utrzymują pracownię graficzną (LABOR), zarabiają na zleconych projektach sprzedaży wyrobów, realizują wspólne akcje na mieście. System naczyń połączonych składający się prócz tego jeszcze z innych, zaprzyjaźnionych miejsc: pracowni recyklingowej (robią projekty land-artu i równocześnie sprzedają biżuterię, torebki recyklingowe),  pracowni arteterapii, wypożyczalni rowerów „Velo-sofia”, kilku knajpek. Myślenie łączące sztukę medialną, rzemiosła, smykałkę techniczną i ochronę środowiska. Dzieje się to w podwóreczkach, ogródkach, knajpkach, które ciągną się jak podziemna pajęczyna miasta, jego drugie dno. Udaje im się. W czasie, kiedy Pécs był europejską stolicą kultury, zbudowali specjalną przestrzeń na jednej z głównych ulic, konstrukcję z drzewa o obłych, niemalże secesyjnych kształtach, w której działali przez cały sezon. Teraz spodziewają się przekazania nowej przestrzeni przez miasto.
Spółdzielnia artystyczna. Porównując ich sposób działania z naszym rzuca się w oczy stopień wzajemnego zaufania, na którym się opierają. Wzajemnego zaufania, które u nas – tak się wydaje – nie jest w zasięgu możliwości. Czerpią dodatkową siłę ze współpracy, bo kto mniej energii poświęca na obronę, zabezpieczenie swojej pozycji, jest w stanie jej więcej poświęcić na działanie. Ale potrzebna jest inna struktura myślenia: przejście od hierarchicznej struktury, w której ważna jest prawda nadrzędna, do poziomej, w której ważna jest wielość i współdziałanie. Nie da się tego robić z dobrej chęci, potrzebne są umiejętności: przejrzystość i dobra komunikacja.
Nasze własne działania w Pécsu to spektakl „Woda 2030”, pokazany w „Domu sztuki”, dość konwencjonalnej, ale sprzyjającej sali z klimatyzacją (co ważne w upale do 40 stopni). Po spektaklu spotkanie, rozmowy, żywe zainteresowanie, pytania. Niespodziewanym przedłużeniem wieczoru było przypadkowe spotkanie następnego dnia: Idąc po mieście zwróciłyśmy uwagę na sklepik ze starymi misiami. Było ich pełno: siedziały na ulicy, szczelnie wypełniały witrynę, wielkie, malutkie, z każdego możliwego rodzaju materiału. W środku osoba z wczorajszej widowni. W rozmowie okazało się, że to magiczne miejsce nie jest sklepem tylko pracownią psychoterapeutyczną. Anna Maria Horvath używa swoje misie do terapii wg metody „Play back theatre”. 


Erdmute Sobaszek


wpis Karoliny

21.08., Nowica


W Nowici w chałupie Mirka siedzę na ławce u piece, wokół zostawione naczynie po kolacji, opuszczone kwiatuszki na stole, osy bzyczące nad ostatkami melona. Cisza, tylko w drugiej sieni w Kosiku na sienie oddychają małe kotki. Co chwile dotąd zalecają odrywki muzyki i śmiechu z chałupy spoza kopca. Tam przy ogni się tańczy i śpiewa, ludzie rozmawiają.
Te dwa dni tutaj, już w podróży ale jeszcze przed wyjazdem z Polski dali coś ważnego . Więcej mi się uświadomiło że wyjeżdżamy, że będziemy próbować pokazywać nasze myśli ludziem z innych krajów, kontaktować się z dziećmi i dorosłymi z innych kultur, z innych krajobrazów. Jest troche we mnie strach czy uda nam się tego kontaktu z nimi, czy zrozumieją naszych spektaklu, czy uda nam się jich wkręcić do wspólnych tańców i zabawi, czy radość i otwartość dają zaistnieć głębszemu spotkaniu.     
Nad nami niebie jak z bajki, tysiące gwiazd. To niebo będzie nas prowadzić w naszej podróży. Zawsze zostaje tym samym niebem ale będzie się zmieniało. Też my  będziemy się zmieniać w czasie  wyprawy. 

Karolina Placha

czwartek, 25 sierpnia 2011

 Nowica 9

Wiązówka (rośnie w Nowicy). Ludzie mówią, że zastępuje aspirynę

Karawan c.d.


20. - 21.08.

Pierwsza próba spektaklu, rozpakowujemy maski, parawan. Jesteśmy w Nowicy, próbujemy w szkole. Mirek Ładoś rozwiesił dla nas wielką mapę Europy, i teraz wreszcie widać wyraźnie jak na dłoni: podróżujemy na południe dokładnie wzdłuż równika (nie licząc bocznego skrętu do Pecs)
Nowica: miejsce – księga. Idylla górska z dramatem w tle. Projekcją marzeń i niełatwym miejscem do życia. Ile razy tam już byłam – nigdy nie było tak, że w domu Nowica 9 byli sami tylko gospodarzy. Zawsze jeszcze goście, mniej lub bardziej tymczasowi współmieszkańcy. Ktoś, kto – z różnych powodów - postanowił tu żyć przez pewien czas. Z powodu zmęczenia czymś, z potrzeby przemyślenia czegoś, z tęsknoty za światem Innym. Przez okres czasu dłuższy lub krótszy, przez czas jaki – widać – jemu potrzebny.
I nam potrzebny był mały kawałek tego nowickiego czasu. Został nam udostępniony razem z miejscem do spania i miejscem do prób. Szkołą, która przez wiele lat była najmniejszą szkołą w Polsce i która od tego roku już szkołą nie będzie. Wszystko tu ma swoją historię, historię długoletniego, niełatwego „układania się” pomiędzy ludźmi. Szkoła, dom Mirka i dom „Muzykantów”, który kiedyś był domem wiejskiego bębnisty, Janka Szymczyka. (Mało kto tutaj był „od początku”, nawet Jan Szymczyk, który sprowadził się tu z Ropicy już po akcji Wisła.) Nic więc dziwnego, że pozyskanie klucza zajmuje czas. Próba odbywa się i przedpołudniem i popołudniu. Opracowujemy nowe wersje językowe spektaklu, układamy sceny na nowo. Do grupy dołącza Zosia Bartoszewicz, jesteśmy teraz już w komplecie.
Przenosimy się na dół do „Muzykantów”. I do sceny. Dom Szymczyka jest położony nad zakolem rzeki. Kiedy w latach osiemdziesiątych uczyliśmy się od pana Janka pierwszych utworów, słychać było za oknem granie wody na kamieniach rzeki. Nadaliśmy naszej małej, tymczasowej orkiestrze nawet nazwę „Szum Strumyka”. Kiedy po latach wprowadzili się tu ludzie z „Zabrzańskiej Orkiestry Rokowej”, muzyka musiała zagłuszyć strumyk na jakiś czas. Zaczęły się letnie festiwale, nad rzeczką siadywała publiczność a kapele grywały w otwartej sieni łemkowskiej chyży z grubych bali. W lecie muzykowanie trwa co noc, gatunki się mieszają: rok, jazz, muzyka elektroniczna. Dopiero trzy lata temu powstała osobna, zadaszona scena. Scena? Rzecz niepodobna do niczego, co łączy się z potocznym wyobrażeniem konstrukcji tego rodzaju: dzieło sztuki z białego płótna i gałęzi, skrzyżowanie kosza, namiotu i poszycia pradawnych wozów cygańskich. Przestrzeń Osobna, rozświetlona w nocy niczym wielki, chiński lampion. W nim – instrumenty, wszelkie sprzęty muzyczne, mikrofony, perkusja. Skorzystaliśmy z tego dobrodziejstwa wykonując razem z Mirkiem i Mateuszem kilka frejlachsów i tańców. Na dole pod sceną odbył się krótki, „Ostry kurs tańca”. Przeniesienie naszej muzyki, wyrosłej na brzmieniu akustycznym, w technologię estrady było pociągające ale nie było oczywiste. Dopiero wokalizy Zosi z akompaniamentem rokowej gitary basowej i perkusji współgrały w pełni z możliwościami technicznymi miksera. Tworzenie na gorąco. Dobry początek, świetna atmosfera w Nowicy. Nie było powodu, żeby nie urządzić następnego dnia otwartej próby teatralnej na łące przez domem Szymczyka. Maski z „Wody 2030” w promieniach zachodzącego słońca, publiczność malowniczo rozmieszczona na trawie, na ławkach i na dachu domu. Pokaz przechodził w mini-warsztat: improwizacje dzieci z użyciem naszych masek! Niektóre role nie do zapomnienia: Mieszko jako rozbójnik z nożem, 5-letnia Nawojka jako mała czarownica o zwierzęcej twarzy. Najmniejsza, Hania, nie wytrzymuje, boi się masek. Historia Hani i jej mamy, żyjących na co dzień w ośrodku dla kobiet w Częstochowie – to jeszcze jedna z historii ludzi, którym Nowica daje swoją przestrzeń i czas. Kończymy wieczór tym razem wcześnie – następnego dnia czeka nas wczesna podróż.

Erdmute Sobaszek

niedziela, 21 sierpnia 2011

Karawan Południa

Węgajty – Nowica – Pecs – Virak – Shkodra

19 sierpnia – 15 września 2011

19. 08.

Festiwal powoli przechodzi w wyprawę. Ostatnie dni – nerwowe podsumowania, kartkowanie dokumentów, cykanie klawiatury, wpatrywanie się
w kratki tabel – w kanciasty, zgeometryzowany cień rzeczywistości spotkania, niewymiernej i niezmierzonej. Na festiwalu śpiewaliśmy, tworzyliśmy znaki, rozmawialiśmy.
A odbiciem naszego cielesnego w tym byciu są koszty dojazdów, jedzenia, papieru toaletowego …
Papierowa Matrix krok w krok za nami dąży ku doskonałości, chcąc (kto wie)
w końcu zastąpić samą rzeczywistość. Pomieszane to wszystko z działaniami
ku przyszłości: wyszukiwaniem trasy i połączeń, obliczeniem kursów walut, pakowaniem rekwizytów.
Podróż się zaczyna nie wiadomo w której chwili. A co ważne: nasz Karawan
nie będzie dla nas wcale  rzemianą poczucia pewności, stałości, osiadłego trybu życia w jego przeciwieństwo – stan ciągłej gotowości podróżnika. W Olsztynie rozpoczęły się działania w kierunku wywrócenia do góry nogami całego systemu finansowania kultury. Kiedy wrócimy, prawdopodobnie nie będziemy już mieli przed sobą perspektywy stabilnego funkcjonowania. Skończyła się wola wypłacania nam comiesięcznych pensji. Zawiść? Kryzys ekonomiczny? Trudno ignorować sygnałów desperackiego oszczędzania w obszarze publicznym. Płynne czasy. Kryzys jest
nie tylko w Grecji, i coraz trudniej to ukryć. Trudno jednak nie bać się nieudolności
i krótkowzroczności poczynań administracyjnych rozpoczętych ponad głowami ludzi. Społeczeństwo pozbawione tkanki komunikacji poprzez kulturę to wizja czegoś takiego, co powstało w Londynie, kiedy młodzi ludzie zaczęli bez ładu
i składu wynosić rzeczy ze sklepów.

Nieudolność administracji nie zwolni nas jednak od zadawania sobie pytań o to jak będziemy działać
w tej zmienionej rzeczywistości. Będziemy chcieli bronić autonomii sztuki.
I równocześnie będziemy chcieli budować powiązań, krwioobiegu sztuki potrzebnej. Pierwszy odcinek trasy to spotkanie w temacie: krótki warsztat mediacji, przeprowadzony dla nas dwojga (Wacka i mnie) przez Konrada Sobczyka. Ćwiczenie z uporządkowania myśli, rozpisanych na kolorowych, owalnych karteczkach i rozmieszczanych na ścianie, tworzących tam nowe konfiguracje. Neutralna postawa Konrada w połączeniu z jego przenikliwością tworzy nowe przestrzenie, robi miejsce na myśli niegotowe i myśli często – z powodów taktycznych – przemilczane. Trudno powiedzieć, czego się spodziewałam po warsztacie, może umiejętności precyzyjniejszego widzenia drugiej strony konfliktu? Niespodzianka polega na tym, że to nowe doświadczenie: rozmawiać z kimś,
kto zachowuje neutralność. Uświadomiłam sobie nagle, że nie w każdej „potocznej” rozmowie tworzymy albo konfrontację albo sojusze z naszymi rozmówcami.
Do tego, żeby rozmówcę „przeciągnąć na swoją stronę” służy mnóstwo mniej
lub bardziej świadomych zagrywek. A zagrywki te – uwaga – ograniczają nasze
myślenie.

E.S.
teatrwegajty.art.pl. Obsługiwane przez usługę Blogger.