Bezdomny przechadza się po peronie stacji Berlin
Hauptbahnhof. Podchodzi do kolejnych grupek ludzi czekających na pociąg. Widok,
który kojarzy się z uczuciem zażenowania, chęcią odsuwania się. Podchodzi i do
nas. – „Gazetki?” Płacimy 1,50 EUR.
Część tej kwoty to zarobek sprzedawcy. „Straßenlese” (Lektura uliczna)
kolportowana i współtworzona jest przez ludzi bez dachu nad głową. Czytam o
promenadzie w Nicei w dniu po zamachu. Przyniesione przez ludzi kwiaty
przykrywają plamy krwi na chodniku. Odbywa się oficjalna uroczystość żałobna,
ale pozostaje ona dziwnie niewspółmierna w stosunku do bezmiaru tragedii.
Zbrodnię „świata muzułmańskiego” dokonał człowiek areligijny, nie praktykujący
Islam. Pokłosie polityczne zbierają politycy z ISIS na równo z politykami,
którzy mają nas przed ISIS „ochronić”.
Czytam o greckim biznesmenie, który stał się sprzedawcą
podobnego do „Straßenlese” pisemka w Atenach. Kryzys finansowe, problemy w
firmie, problemy rodzinne, alkohol i utrata wszystkiego, co posiadał w ciągu niespełna
trzech lat. – „Gdyby nie praca w piśmie,
już bym nie żył!” Jeden z „nas”. Czy
może nim przestać być? Kiedy, w jakich warunkach? Kto o tym zadecyduje?
Dojeżdżamy na dworzec Dortmund. We wrześniu ubiegłego roku
tu właśnie zostały nakręcone znane nam z internetu ujęcia z niekończącym się
łańcuchem wolontariuszy podających sobie z rąk do rąk paczki z artykułami
pierwszej potrzeby dla jadących „Pociągiem Nadziei” uchodźców, których kolejne
fale przedostawały się przez środkową Europę do Niemiec. Młodzi wolontariusze,
przez jednych podziwiani a przez innych potraktowani z politowaniem za ideę
tworzenia „Willkommenskultur” („kultury wychodzenia na powitanie”). Ostrzeżenia
przed potencjalnie destrukcyjnym wpływem tłumów przybyszów nie znających języka
i wychowanych wg innych niż zachodnie wzorców kulturowych zaczęły dzielić
społeczeństwa nie tylko tu, w Niemczach.
Ludzie, którzy stracili dach nad głową. Ludzie pozbawieni
ochrony, oparcia w strukturach funkcjonującego państwa. Ludzie zmuszeni do
ucieczki, bo próbowali w swoich krajach wprowadzić w życie wzorce demokracji
parlamentarnych. Także ludzie zaślepieni propagandą europejskiego dobrobytu. I
przede wszystkim: ludzie zdesperowani na tyle, że podjęli decyzję opuszczenia
wszystkiego, co im drogie i bliskie.
Jesteśmy w Dortmund na festiwalu „Tomorrow Club”. Na scenie
szkolnej auli przy Möllerstraße grupka młodych aktorek i aktorów wciela się w
rolę rodziny chroniącej się w piwnicach niemieckiego miasta, bombardowanego
przez francuskie samoloty podczas fikcyjnej – ale przecież możliwej – wojny w
2040 roku. Jedyna szansa na przeżycie to ucieczka. W kolejnej scenie aktorzy
wychodząc na chwilę ze swoich ról opowiadają widzom o tym, z czym przyszłoby im
się żegnać, gdyby dziś byli zmuszeni do ucieczki. – Wolności. Kręgu przyjaciół.
Możliwości kształcenia i perspektywy życiowej. Swobody wyrażania myśli.
Gadżetów. Imprezowania wśród przyjaciół.
Bohaterowie spektaklu stworzonego przez Melanie Nagler na
podstawie książki Janne Teller Wojna.
Wyobraź sobie, że jest tu dostają się w ręce chciwych przemytników ludzi i
po przepłynięciu w malutkiej łodzi Morza Śródziemnego do Egiptu. Do kraju o –
celowo przez autorkę przerysowanym – rygorze fundamentalizmu muzułmańskiego. Męcząca
bezczynność w obozie dla uchodźców, poniżające traktowanie przez bezduszne,
zakwefione urzędniczki, przymusowe przystosowanie do obcych i nie akceptowanych
norm życia społecznego – wszystko to ćwiczenie wyobraźni widza, pomagające jemu
wczuwać się w punkt widzenia dzisiejszych, realnych uchodźców przeżywających
analogiczne sytuacje. Rodzina w końcu „adaptuje się” do nowych warunków, nie
przestaje jednak tęsknic za swoja „Heimat”, do której nigdy już ni powróci,
ponieważ – w takim kształcie jak została zapamiętana – już nie istnieje.
Spektakl był już wiele razy pokazywany w szkołach i domach
kultury, prowokując publiczność do wczuwania się w sytuację uchodźców. Tym
razem jednak na widowni zasiedli nie tylko skłonni do autorefleksji mieszkańcy
miasta czy uczniowie szkół, lecz duża grupa ludzi bezpośrednio dotkniętych
tragedią utraty domu. Młodzi, niepełnoletni uchodźcy pozostający bez opieki
rodzicielskiej uczestniczący w festiwalu „Tomorrow Club”. W rozmowie
pospektaklowej przy ognisku obok dortmundzkiego Wielkiego Tipi, na terenie
specjalnie na okoliczność obozu urządzonego pola namiotowego uczestniczyło
ponad trzydzieści młodych ludzi z Afganistanu, Erytrei, Syrii i innych krajów
Północnej Afryki lub Bliskiego Wschodu. Młodzieży pochodzącej z Niemiec lub
przebywającej tu od dłuższego czasu było zdecydowanie mniej, jednak ich decyzja
czasowego przeniesienia się z wygodnych, opiekuńczych domów na niepewny grunt
wielokulturowej mini-wioski była tym bardziej znacząca. Lecz dobre chęci nie
pomogły uniknąć spięć. – „Przedstawiacie Egipt jakby to było ISIS! W ten sposób
pogłębiacie uprzedzenia wobec muzułmanów! A w scenie nawrócenia się na Islam
aktorka modliła się w butach, to obraza naszej religii!” Demonstracyjne
opuszczenie kręgu rozmowy przez grupkę chłopców z Syrii nie było jednak
zakończeniem rozmowy. Większość młodych uchodźców doceniła intencję spektaklu i
wysiłek aktorów. W końcu nawet najbardziej zagorzali krytycy wrócili do
ogniska. Ważniejsza od wszystkiego była niezwykłość tego spotkania i zwyczajna,
młodzieńcza wzajemna ciekawość.
Pokaz spektaklu był tylko jedną z wielu pozycji programowych
festiwalu „Tomorrow Club”. Przez trzy wieczory uczestnicy obozu wspólnie z publicznością
z miasta mogli zobaczyć przeróżne działania artystyczne z migracją, ucieczką i
interkulturową (a nawet międzygatunkową) komunikacją w tle. Punktem ciężkości
wydarzenia było przekraczanie barier i uruchomienie – na wielu poziomach –
energii spotkania.
Młodociani uchodźcy pozostający bez opieki to szczególna
grupa spośród rzeszy ludzi szukających ochrony lub jakiejkolwiek perspektywy
życia w Europie. Trafiają tu po wielomiesięcznej lub nawet kilkuletniej
tułaczce, obciążeni wspomnieniami dramatycznych wydarzeń, przymuszeni do
przyśpieszonego wejścia w dorosłość. A przecież nie są oni jeszcze dorosłymi w
pełnym tego słowa znaczeniu. Tak jak ludzie dorastający gdziekolwiek na świecie
przeżywają rozterki i trud wyboru drogi życiowej. Uczą się radzić sobie z
własną młodzieńczą emocjonalnością i z tęsknotą za bliskością, przeżywają
frustracje i niepewność siebie. Szukają oparcia w grupach rówieśniczych. Czekając w niepewności na decyzję o przyznawaniu
lub nieprzyznawaniu azylu uczą się nowego języka i kultury , podejmują po
latach przerwy naukę szkolną, szukają pracy i kąta do mieszkania. Ich
wspieraniem zajmują się w Niemczech instytucje komunalne (m.in. Urząd ds. Młodzieży
– Jugendamt) i organizacje pozarządowe. Jedną z nich jest stowarzyszenie Grünbau
dysponujące sporym doświadczeniem w społecznej i zawodowej integracji i
reintegracji bezrobotnej młodzieży, nie tylko tej z przeszłością migracyjną.
Eksperyment, by do działalności doradczo-edukacyjnej dołączyć zajęcia bazujące
na pedagogice teatralnej został uruchomiony w listopadzie 2014 z inicjatywy
pedagożki socjalnej ośrodka, Anny Buchty oraz trzech artystek-performerek
związanych ze współpracującym z Teatrem Węgajty Stowarzyszeniem Labsa w Bochum:
Emilii Hagelganz, Zofii Bartoszewicz i Leny Tempich. Na zajęcia teatralne
zgłosiło się kilkanaście młodych ludzi, m.in. z Afganistanu, Pakistanu,
Erytrei, Wybrzeża Kości Słoniowej. – „Uważam, że w tych młodych migrantach
kryje się olbrzymi, nie rozpoznany dotąd potencjał intelektualny i twórczy. W
naszej grupie spotkałam ludzi, którzy pokonali niewiarygodne trudności, żeby
dostać się tu, do Europy i którzy gotowi są do podjęcia ogromnego wysiłku, bu
budować tu swoja egzystencję.” - komentowała swoje
doświadczenia Emilia Hagelganz podczas panelu „Europa, zmiana, wspólnota niewykluczania” w lipcu 2015 Węgajtach.
Obserwacje wielu pedagogów i pracowników socjalnych pracujących dziś z młodymi
imigrantami zdają się potwierdzać jej słowa.
Pokonywanie trudności wpisane jest również w
historię młodego zespołu. Pracując bez własnej sali i zaplecza w bezustannie
zmieniających się warunkach udało się jemu stworzyć spektakl Sugar Snap
Paradise (prezentowany rok temu na Wiosce Teatralnej w Węgajtach), performance uliczne
i kilka krótkich spotów filmowych komentujących swoje położenie jako
imigrantów. Lecz przede wszystkim udało się grupie stworzyć wspólnotę wzajemnie
się wspierającą i wychodzącą ze swoja wypowiedzią ku ludziom „z miasta”.
Właśnie tu znajduje się punkt wyjścia idei festiwalu Tomorrow Club– twórcza
praca i wspólne doświadczenie, komunikacja „na wysokości oczu”. Najważniejsze były nie wieczorne pokazy lecz wspólne
życie w obozowisku namiotowym i przedpołudniowa praca w grupach warsztatowych: teatr
(warsztat „Wielogłos” Teatru Węgajty), Break Dance, śpiew, „język tektury” (tworzenie
znaków w przestrzeni publicznej) i sztuka wideo. Warsztaty. Działania przy samej ziemi. Rzeczywistość
pokonywania barier, frustracji, sukcesów i pomieszania języków. Trzy mozolne przedpołudnia
działania po omacku, szukania znaków. Nie ma gotowych metod na łączenie
twórczej inwencji ludzi pochodzących z tak dalece różniących się kręgów
kulturowych. A jednak …
Wszystko zmierzało do końcowego pochodu całej społeczności
festiwalowej ulicami śródmieścia
Dortmundu. Byliśmy razem. Pokazywaliśmy się. Byliśmy – z naszymi tekturowymi znakami
–grupą zwracającą uwagę przechodniów. Na jednym ze skrzyżowań daliśmy pokaz
ćwiczeń Break Dance, na innym mini-koncert wielogłosowego śpiewu. Na pasażu da
pieszych wciągaliśmy ludzi do tańców, koło dortmundzkiego „U” uczestniczyliśmy
w spontanicznej wymianie z napotkanymi breakdancerami, pod wielkim drzewem w
parku śpiewaliśmy w pięciu językach pieśń Stachury. Utopia?
Erdmute
Sobaszek