Kiko
często mówił: „Ile pokory trzeba mieć w sobie, ile skromności”. Stwierdzenie to
dotyczyło przede wszystkim kondycji aktora, lecz nabierało konkretnego
znaczenia, gdy tak jak on było się kimś znanym, kimś ważnym w swoim kraju,
biorącym udział w artystycznym i politycznym życiu Santiago, kimś kto znał
osobiście Nerudę, śpiewał z Violetą Parra, w innych momentach życia bywał
aktorem znanych teatrów, jak Compagnia dei Quattro we Włoszech, kimś kto
spotykał Ginsberga i inne sławy świata sztuki… W czasach rządów Allende Kiko
pracował jako reżyser 9 Kanału TV Uniwersytetu Chilijskiego, którego programy
cieszyły się ogromną popularnością i wielokrotnie dowiodły swej wielkiej siły
sprawczej. Po przewrocie za taką pracę groziły prześladowania, więzienie i
tortury i było to przyczyną nagłego wyjazdu Kika i Any Marii do Polski.
Ucieczka do przyszłości okazała się
podróżą na inną planetę, różniącą się od Chile pod każdym względem. Jej
mieszkańcy zachowywali ciszę w środkach komunikacji publicznej, a jeśli
rozmawiali to półgłosem, wydając szeleszczące dźwięki w niepojętym języku.
Przybysze z Chile spotykali się jednak z powszechną sympatią: od razu dostali
mieszkanie w Warszawie, Kiko został zatrudniony w TV polskiej, Ana María
rozpoczęła studia nad tkaniną artystyczną na warszawskiej ASP. Bardzo to
wszystko doceniali (a nam wytykali, że nie widzimy pozytywnych stron
socjalizmu) i potrafili się w Polsce odnaleźć, być wśród ludzi. Szybko nauczyli
się języka. Ale kiedyś Kiko powiedział mi, że choć zgłaszał różne projekty, w
polskiej TV nigdy nie pozwolono mu niczego zrealizować.
Po jakimś czasie przenieśli się z
Warszawy do Krakowa. Mieszkali w bloku na Prokocimiu, w mieszkaniu na parterze,
z oknami pełnymi kwiatów. Ich sąsiadami z naprzeciwka byli Cyganie i od razu
zaistniało tam jakieś powinowactwo. „Jesteśmy jak oni, dzielimy ten sam los
wygnańców!”, powiedziała Ana María w jakiejś trudnej chwili.
l l l
Kiko umiał przywołać piękno i siłę
świata Południa, El Sur: wyczarowywał go z muzyki, rytmu, opowieści o ludziach
i diabłach, o miłości i śmierci. Praca muzyczna i teatralna pod jego kierunkiem
była niezwykłym doświadczeniem, żyliśmy tym. Było w tym tyle naszych marzeń i,
choć tak inna, nasza tęsknota splatała się z tęsknotą Kika.
Poznanie Wacka i Mutki, i miejsca
jakim są Węgajty, stanowiło przełom dla całej naszej grupy. Kiko widział w tym
szczęśliwe zrządzenie losu. Wacek przyjechał do Krakowa na nasz spektakl
(dzięki pośrednictwu Józka Szkandery) i od razu zaprosił nas do Węgajt.
Pamiętam długi marsz z Teatru do Jonkowa na przedstawienie, szliśmy w zimowym
mroku prowadzeni latarenką Wacka, niosąc instrumenty, rekwizyty, swoje sny. I
stały się nam Andy na Warmii, zatańczył indiański Diabeł, zagrały keny, bębny,
charango, nad salą rozpiął skrzydła ogromny kondor z tkanin Any Marii. Pamiętam
niespodziewane odkrycie, że ta sama siła, której szukaliśmy w Andach, istnieje
tutaj wśród ludzi, w ich myśleniu, działaniach, determinacji. Oboje Kiko i Ana
María byli pod wielkim wrażeniem odwagi kilkorga śmiałków, którzy porwawszy się
z motyką na słońce zamieszkali w lesie, z małymi dziećmi, po to, żeby robić
teatr w wiejskiej stodole. Zresztą my wszyscy!
Za każdym razem gdy wracaliśmy do
Węgajt, Kiko prosił, by pozostawić zbędne myśli przed progiem Teatru i otworzyć
na wszystko, co może się tam zdarzyć. Bardzo podobała mu się węgajcka zasada
„Jak już, to już!”, trafnie oddająca panującego tam ducha. Zawsze był bardzo
ciekaw, co nowego w Węgajtach i cieszyły go kolejne osiągnięcia Teatru,
świadczące o tym, że duch wciąż jest obecny, a zasada cały czas aktualna.
Na zdjęciu z zeszłego
roku Kiko i Rodrigo (Roro) Hernández, który jako 14-letni chłopak mieszkał u
Kików w Krakowie.