6.09.
Czas się zagęszcza, każda chwila przynosi coś nowego. Jesteśmy tu zupełnie obcy, z ludźmi możemy rozmawiać tylko za pośrednictwem Ilira i Justyny. Czasem jeszcze pomaga Morgan, młodziutka Belgijka, narzeczona syna właściciela domu, w którym się zatrzymaliśmy, zdecydowana – przynajmniej w tej chwili – spędzić resztę swojego życia w tej wiosce. Co już wiemy o Zogaj: że był tu ostatni posterunek albańskiej straży granicznej i że ludzie tu zostali zepchnięci przez reżim do roli donosicieli na uciekinierów, próbujących przedostać się przez granicę po górach lub wpław przez jezioro. Przyłapywani uciekinierzy (o ile nie zostali zastrzeleni na miejscu) szli na śmierć lub – rzadko – długoletnie więzienie. Wiemy jeszcze, że o tym się dziś nie mówi. Ani w Albanii ani, tym bardziej, tu na wsi. Rzecz w tym, że nie mówi się o Albanii również na świecie. Hodża zmarł w 1986 roku, ustawodawstwo zmieniło się, zmniejszając karę za ucieczki do sześciu miesięcy. Zwiększył się strumień uchodźców, ale tu, na granicy, dalej do nich strzelano. Jedyna zmiana to zwiększona, siłą rzeczy, liczba ofiar. Ściganie tego systematycznego procederu mordowania i przyjęcie uchodźców z jednej z najczarniejszych dyktatur komunistycznych wymagałoby międzynarodowej współpracy. Wiele na to wskazuje, że nikt nie był tym zainteresowany. Na początku lat dziewięćdziesiątych zginęło na albańskiej granicy więcej ludzi niż przed śmiercią Hodży.
Czego jeszcze dowiadujemy się o Zogaj, przebywając od kilku dni w wiosce: że jest malowniczą wioską rybacką wciśniętą między brzeg jeziora i pasmo górskie, nie ma tu telewizji ani internetu, niewiele jest turystów. Ludzie żyją w sposób tradycyjny, dużo jest dzieci, wieczorem ulica jest pełna ludzi – młodych chłopaków, starszych mężczyzn, dzieci. Kobiety są, ale w drodze na zakupy (sklep pracuje do 22.00) lub z zakupów do domu. Z rybactwa trudno wyżyć, ludzie mają krewnych za granicą, którzy pomagają. Od niedawna jest wijąca się nad źle zabezpieczonym zboczem szosa szerokości drogi polnej i kursujący dwa razy dziennie autobus. Kiedyś ludzie chodzili do pracy do Shkodry: dwie godziny w jedną stronę, dwie godziny w drugą.
Piątek, 2.09.: Pierwsze próby „Ziemi” w nowym składzie na płycie betonowej konstrukcji budowlanej, mającej w przyszłości być restauracją nad jeziorem, wieczorem pokaz „Wody” w Zogaj. Na początek chodzimy z muzyką po wiosce, zapraszając ludzi. Dzieci oczywiście przyszły już wcześniej, pomagają nam zbudować widownię na wąskich tarasach prowadzących w dół do klubu, przed którym znajduje się kawałek równej przestrzeni nadający się na scenę. To może być pierwszy spektakl teatralny w historii tej wioski! Ludzie chłoną, reagują na każdy gest. Nie ma miejsca bardziej malowniczego. Spektaklowa latarnia dynda na wietrze i parawan stoi na tle jeziora i gór. Gorzką rzeczywistością jest widok palącego się lasu po drugiej stronie … Po spektaklu poznajemy Nebi i jej męża; runda piwa, postawiona nam przez nich w klubie jest równocześnie naszym pożegnaniem się z Karoliną i Davidem (odjeżdżają do Włoch na prace sezonowe przy jabłkach).
Sobota: ciąg dalszy prób „Ziemi”, stopniowo udaje się wprowadzić pierwsze fragmenty tekstów po albańsku, np. z etiudy Motiego: „Ziemie, ziemia, ziemia. Ziemia nie ma granic. Ziemia nie wie, gdzie Polska, Albania (Squiperia), Izrael….” Tak, to jest spektakl o tej wsi … Ale i tak będziemy chcieli znaleźć nowe sceny, brane stąd bezpośrednio. Dołącza do nas Morgan. Popołudniu wyjście do wsi: Ścieżką w stronę granicy, dalej za meczetem, gdzie kończy się szosa. Bez komentarza niewiele widać: ostatnie domy, spalona ziemia, kamienie i popiół, puste przestrzenie, w końcu dwie niezbyt okazałe ruiny. Nad wjazdem resztki metalowego napisu „Poczta Zogaj”, zostały dwie literki. To nie był urząd pocztowy tylko miejsce przekazywania – i kontrolowania – korespondencji zagranicznej. Posterunek graniczników i stanowisko radaru, który był czynny do 2009 roku. Olbrzymie reflektory kontrolujące powierzchnię jeziora zamontowane były niżej. 300 metrów dalej Czarnogóra. Do Czarnogóry należy też wyspa, dobrze widoczna z kamiennej plaży Zogaj. Do tej wyspy należało było dopłynąć. Ze wsi to niedaleko, ok. 2 godziny pływania. Ale stąd nie było szansy przedostać się niezauważenie: tafla jeziora była stale monitorowana i mieszkańcy wsi mieli obowiązek przekazywania wszelkich informacji, legitymować przybysza mogły nawet dzieci. Z brzegu zdarzało się, że padały strzały nie pochodzące od żołnierzy. Kto chciał uciec, musiał wejść do wody przed jeziorem, na rzece Bunie łączącej jezioro z Adriatykiem. Musiał płynąć 2-3 godziny pod prąd i potem szerokim łukiem omijając brzeg zbliżyć się do wyspy od drugiej strony. Po całorocznym treningu mężczyzna mógł przebyć tę drogę przez 18 godzin. Nie ma statystyki, ile osób utonęło w pół drogi. Ilir pokazuje nam „pocztę”: tu centrala radaru (do ubiegłego roku ktoś jeszcze tu siedział), tu pokój komendanta. Tu, na tej ścianie, odbywały się egzekucje. Nie wiadomo, na jakiej podstawie podjęto decyzję o natychmiastowym rozstrzelaniu lub przekazywaniu człowieka do prokuratury. Raz złapali parę ludzi, chłopaka i dziewczynę, którzy próbowali uciec by wspólnie żyć unikając rygorystycznych ograniczeń obyczajowych narzuconych przez komunistów. Przed zabiciem żołnierze zgwałcili dziewczynę, zadbano o to, żeby plotka o tym przedostała się do wsi. Potem zwłoki obu zostały publicznie wiezione po okolicznych miejscowościach.
Robi się późno, idziemy na umówioną wizytę do domu Nebi. Prowadzą do niego kamienne schody, świeżo pobielone z okazji Ramadanu i święta Bajram. Nebi nie wiedziała wcześniej o planowanym spektaklu, przyszła, bo usłyszała muzykę. Zaprosiła nas, żeby pokazać swój warsztat tkacki. Z tym warsztatem jest tak, że ona go założyła, kiedy już nie było w ogóle pracy (wcześniej chodziła do Shkodry). Pamiętała stare techniki tkactwa i robienia gobelinów, udało jej się uruchomić własny warsztat. Teraz tam już pracuje kilkanaście kobiet. Nebi promieniuje radością, dumą. Częstuje słodyczami jakimi ludzie się obdarowują z okazji Bajramu, pokazuje dywany, chustki, obrusy, opowiada coraz więcej i więcej. Daje nam dwa tradycyjne fartuchy jako dar dla teatru, na koniec jeszcze każdemu z osobna malutki gobelin robiony przez jej córkę Pramverę. Córka zna angielski i studiuje literaturę albańska w Shkodrze. Ale chce wrócić po studiach do Zogaj, bo to „najlepsze miejsce, jakie może sobie wyobrazić”. Pytamy o tradycyjne rzemiosła, o zwyczaje muzułmańskie, o to jak ludzie tu żyli dawniej, o granicę. Jest materiał porównawczy – opowiadam o berlińskim murze. Dowiadujemy się o trudach życia zanim zrobiono drogę i o utrudnionych kontaktach z biskimi żyjącymi poza strefą przygraniczną. O tym, że przynależność do partii była warunkiem przetrwania, dostawania pracy. W pewnym momencie z ust Nebi pada zdanie: „Zostaliśmy zmuszeni, żeby donosić”. Temat zostanie pośpiesznie zamknięty przez Pramverę: „Ale teraz jesteśmy lepsi.” Gościnność rodzinny nie zna granic, zapraszają nas jeszcze na obiad następnego dnia. Znowu rozmowy. Czasami szczegóły dotyczące życie pod reżimem Hodży: „Nie wolno było pościć w Ramadan, potrafili trzymać głowę kogoś pod wodą, żeby zmusić jego do napicia się wody.” I udaje się nam usłyszeć pieśni. Weselne i rybackie, najpierw bardzo nieśmiało („nie ma u nas pieśni”), potem coraz bardziej zdecydowanie.
e.s.
e.s.
0 komentarze:
Prześlij komentarz