Colloquium z Edwinem Bendykiem. 26 VII 2018
Wacław Sobaszek: Witam Edwina Bendyka, którego obecność od
wielu edycji festiwalu jest dla nas tak istotna. Po raz kolejny, na zakończenie
Wioski będziemy mieć okazję wysłuchać jego rozważań o przyszłości w nawiązaniu
do tego, co działo się w trakcie festiwalu.
Edwin Bendyk: Dziękuję bardzo. Dzień dobry Państwu i dziękuję
za zaproszenie. To już jest siódma Wioska, na której jestem. Dla mnie specyfiką
Węgajt jest to, że chwytają ducha czasu, a nawet go trochę wyprzedzają. Punktem
szczególnym był dla mnie rok 2015. Wioska odbyła się w lipcu, jej głównym
tematem był Obcy, różnie rozumiany, nie tylko jako uchodźca. Motywem przewodnim
była wtedy szeroko pojęta obcość. A Ty przecież programowałeś to wcześniej… Zanim
jeszcze wybuchło to, co wydarzyło się w związku z uchodźcami. Cała ta
nienawiść, wszystko to, co przygotowali politycy w tamtym czasie... O tym
właśnie mówiliśmy w samym środku wydarzeń. To jest ta niezwykła umiejętność
trafiania. Wcześniej na Wiosce obecne były tematy ekologiczne. To, co wydaje
się abstrakcyjne, tu nabiera konkretów, przez sztukę, która jest tu prezentowana i dyskusję.
Zawsze jest to niezwykły moment – być tu i rozmawiać. Często znacznie lepiej
niż w Warszawie. Wydaje się, że tam dostęp do wszystkich mądrych ludzi, którzy
mogą na ten temat się wypowiadać jest duży, ale nie udaje się skoncentrować tej
energii lub ona się rozprasza.
Teraz krótko o rocznicy historycznej, ponieważ chciałbym od
niej odbić się do przyszłości. Rzeczywiście, jest coś niezwykłego z tym, co
zrobiliśmy z 11 listopada, który był przed wojną świętem socjalistycznym[H1] . To nie było nigdy święto
narodowców. Niepodległość zaczęła się 7 listopada rządem ludowym Ignacego
Daszyńskiego i manifestem tego rządu, który wyrażał to, co PPS przyjęła w
programie paryskim z 1892 r. Państwa potrzebujemy po to, żeby zrealizować
program społeczny, na który składają się: republika z równymi prawami dla
wszystkich bez względu na płeć, wyznanie, etnos, sprawiedliwość społeczna i
ośmiogodzinny dzień pracy. To wszystko było celem walki o niepodległość, którą
animowali głównie socjaliści, chociażby Piłsudski, który wtedy jeszcze był socjalistą,
tylko potem zmienił optykę.
Narodowcy natomiast walczyli tylko o naród, natomiast długo
uważali (choć w 1918 r. Dmowski włączył się bardzo aktywnie w tworzenie państwa
i jego rola jest rzeczywiście bardzo duża), że naród można rozwijać
niekoniecznie w oparciu o państwo, ale również w ramach autonomii wewnątrz
imperium rosyjskiego. Tak było przez cały okres przedwojenny, ale o tym
dziedzictwie zapomnieliśmy. Toczyły się wtedy spory na ten temat, np. Róża
Luksemburg była przeciwna idei niepodległości rozumianej tak, jak socjaliści. Uważała,
że czas państw narodowych się skończył, a ich budowa doprowadzi do tego, co
wydarzyło się dwadzieścia lat później, czyli nieuchronnie do odbudowy republik
burżuazyjnych, w których nierówność będzie rosła. Zatem, ideały demokratycznego
socjalizmu przepadną gdzieś po drodze, a konsekwencją będzie wojna między tymi
państwami. Ta dyskusja jest ciekawa i dzisiaj zapomniana.
W ramach dzisiejszej rozmowy chciałbym Państwu podrzucić właśnie
to pytanie, jak sobie PPS-owcy stawiali pod koniec XIX w., czyli o co walczymy
i jakich instrumentów potrzebujemy, aby zrealizować pewne cele – wtedy walczono
o równość, czy o pewne cele społeczne, łącznie z uprawnieniem politycznym
kobiet. W tamtej optyce wydawało im się
im, że tym instrumentem jest państwo
narodowe, czyli demokratyczna republika, która te szanse daje. Pytanie
na dzisiaj jest zatem takie, jakie mamy teraz sprawy do załatwienia i jaki instrument
się do tego najbardziej nadaje – czy ciągle państwo i jakie cele stawiamy temu
państwu.
W kilkanaście minut postaram się przedstawić kilka tez.
Będzie to bardzo uproszczone, żeby wyostrzyć pewne argumenty. Zapraszam Państwa
do niezgadzania się i do przedstawiania swoich argumentów. Osią będą dwa wątki
– „przesilenia” jako temat Wioski, drugi wątek natomiast wyartykułował się sam,
zainspirowany książką Katarzyny Kułakowskiej Błaźnice. A dyskusja o tej książce przerodziła się w polityczną
dyskusję, włącznie z symbolicznym przejęciem władzy, ponieważ odebrano Ci
mikrofon. Do tej symboliki chciałbym przejść, ponieważ to było znaczące i
dobrze ilustruje pewne sprawy, o których będę mówił. Zastanówmy się teraz nad
dwiema kwestiami. Jeśli mówimy o perspektywie dłuższej niż kilkanaście
najbliższych kadencji, a więc o perspektywie, powiedzmy, połowy stulecia, to z
punktu widzenia globalnego akurat w tej chwili nie ma nic ważniejszego niż
środowisko i zmiana klimatyczna. Dziś nie mamy wątpliwości, że zmiany klimatyczne
są faktem, ponieważ pokazują to kolejne badania naukowe i to, czego doświadczamy,
czyli anomalie pogodowe, susze i tak dalej. Już wiemy, że znaczna część
odpowiedzialności za to, co teraz się dzieje, wynika ze zmian klimatycznych, a
nie tylko z fluktuacji pogodowych. To jest zadanie do rozwiązana. Parę tygodni
temu ukazała się znakomita książka Ewy Bińczyk – filozofki z UMK w Toruniu, pt.
Epoka człowieka z podtytułem Retoryka i marazm antropocenu. Bińczyk pokazuje,
że mamy pewną wiedzę, wiemy wszystko, co jest przyczyną i jakie będą skutki,
wiemy, co trzeba by zrobić i równocześnie nie jesteśmy w stanie tego zrobić
jako cała ludzkość. Porozumienie paryskie z 2015r. w sprawie klimatu, które było wielkim sukcesem
dyplomatycznym, polegało na tym , że państwa, które w nim uczestniczyły,
złożyły deklaracje, jak bardzo ograniczą emisję. To, co zaproponowały, jest
zaledwie jedną trzecią tego, co jest potrzebne, by ustabilizować wzrost
temperatury na poziomie dwóch stopni. W tej chwili mamy jeden stopień i widzimy
już, co się dzieje. Dwa stopnie to już będzie utrata mniej więcej połowy wiecznej
zmarzliny. To oznacza różne nieprzyjemne efekty – chociażby to, że w wiecznej
zmarzlinie jest zgromadzone dwie trzecie całej rtęci, która jest w naturze. Ona
wydostanie się do środowiska i będzie je zatruwała. To wszystko wiemy i pomimo
tego nie jesteśmy w stanie zobowiązać się do większego ograniczenia emisji.
Przeciwnie, jeśli popatrzy się na to, co się teraz dzieje, to robimy wszystko
wbrew. Ciągle inwestujemy w elektrownie węglowe. Nie muszę tego tłumaczyć.
Wystarczy popatrzeć na to, co dzieje się w Polsce, jak węgiel jest nam ciągle
bardzo bliski… To jest jedna kwestia,
którą trzeba w kategoriach globalnych rozwiązać i o tym mówiliśmy. Drugi problem z punktu widzenia Polski jest
taki, że ciągle jeszcze nie jesteśmy mentalnie przygotowani do tego, co nas
czeka. Nie chciałbym popaść w katastrofizm, ale pokazać sposób myślenia, do jakiego przyzwyczaiła nas
Unia Europejska: jest dobrze i będzie coraz lepiej, że będziemy kolejne kilometry
dróg budować i kolejne aquaparki. To się skończyło, oczywiście potrwa jeszcze kilka
lat i to nie dlatego, że Unia będzie nas karać za jakieś polityczne ekscesy,
tak czy inaczej pieniądze z Unii miały się kończyć. Najważniejszy czynnik jest
taki, że to my się kurczymy. Do 2050 r. będzie nas od 4 do 7 mln mniej, czyli nie
38, a 31 mln. I z zupełnie inną strukturą wiekową. Już teraz jest tak, że ludzi
do 20 roku życia jest chyba tylko 15 proc.
Głos – Przepraszam, czy to dlatego, że wyjeżdżają?
Edwin Bendyk: Nie, nie, strajk kobiet trwa, (śmiech wśród
słuchaczy) nie uczestniczycie panie w reprodukcji (śmiech) i ten stan rzeczy
trwa mniej więcej od 1993 r. Jeszcze w
roku 1982 było ponad 750 tys. urodzeń, w tej chwili ustabilizowała się on na
poziomie 400 tys. rocznie. Starzejemy się szybko i w tej chwili jest więcej
zgonów niż urodzeń. Na to nałożył się czynnik migracyjny – wyjeżdżają ludzie
młodzi w wieku, brzydko mówiąc, reprodukcyjnym. To powoduje, że w 2050 r.
będzie nas o wiele mniej z przewagą ludzi starszych, a niedostatkiem ludzi
młodych. Konsekwencje gospodarcze są oczywiste. Najmniej zastanawiamy się nad
skutkami politycznymi. Wchodzi
pokolenie, które będzie musiało pracować na nas wszystkich, ale nie będzie miało
głosu, bo w grze demokratycznej ich głos nie będzie się liczył[H2] . Co oni mogą zrobić? Historia podpowiada, co
można zrobić, gdy nie chcą nas słuchać w normalnej dyskusji. No, Marsz
Niepodległości oglądaliśmy, ale to jest tylko rozgrzewka do sytuacji, które
mogą się zdarzać, jeśli czegoś nie wymyślimy. Ja nie mówię, że tak musi być,
ale to jest coś, co się już zaczęło, jeśli popatrzy się na sytuację w miastach.
Już bardzo wyraźnie widać ten proces, który nasili się w ciągu najbliższych
pięciu lat. Ta kadencja wyborów samorządowych, o której zdecydujemy jesienią,
będzie kluczowa dla ustawiania[H3] . To miasta będą musiały te problemy
rozwiązać, państwo w ogóle w to nie ingeruje[H4] . Państwo jest poza zdolnością
definiowania takich zadań strategicznych. Miasta są znacznie lepiej przygotowane
do przyjęcia imigrantów. Jeśli[H5] mówimy o polityce migracyjnej, to
jednym z rozwiązań jest otwarcie się na imigrację, która jest procesem
trwającym niezależnie od tego, co się w telewizji mówi. Państwo skasowało
wszystkie programy, a jedynymi ośrodkami, które prowadzą teraz politykę
imigracyjną, są miasta, np. Gdańsk, który ma radę imigrantów i imigrantek, doradzającą
prezydentowi. To, że wchodzimy w etap „zwijania się”, jest dla nas globalnym
wyzwaniem i szansą, bo odpowiedzią na globalne wyzwanie z klimatem i
środowiskiem jest to, co istnieje w Twojej sztuce „Mniej!”. Trzeba mniej, miej
wszystkiego po prostu, będziemy musieli nauczyć się po prostu zwijać. Taka jest
konieczność. Nie będzie możliwości ekstensywnego rozwoju. To jest zatem szansa,
żeby pokazać, jak można się zwijać pokojowo, żeby przejść do fazy nie rozwoju
rozumianego jako wzrost, tylko rozwoju jako radykalna redefinicja kategorii
dobrego życia rozumianego nie jako kupowanie, tylko jako wymiana i uczestnictwo
w kulturze. Takim kontekstem, czymś, z czym słabo sobie radzimy, bo traktujemy
to jako czynnik zewnętrzny wobec społeczeństwa i tego, co się w nim dzieje,
jest zmiana technologiczna. Charakter zmian związany z cyfryzacją i technologiami komunikacyjnymi
jest związany z wnętrzem społeczeństwa.
To nie jest taki proces, że kupujemy technikę, żeby coś zmienić, np.
zastępujemy sierp kosą, żeby lepiej nam się kosiło. A nawet taka zmiana była
problematyczna, jeśli przypomnimy sobie Konopielkę.
Idzie to znacznie głębiej. Pokażę, jakie są tego konsekwencje. Na jakich
elementach budować wizję przyszłości – jak nazwać moment, w którym jesteśmy?
Pomocne będą w tym miejscu dwie kategorie. Jedna to pojęcie,
które już się pojawiało w kontekście książki Ewy Bińczyk. To jest pojęcie antropocenu.
Czas je przyjąć, to nie tylko metafora literacka. Mówią o tym geologowie,
pojawiła się oficjalna propozycja Grupy Roboczej do Spraw Antropocenu
Międzynarodowej Unii Geologicznej, aby epokę, w której żyjemy, nazwać Epoką
Antropocenu, czyli epoką, w której człowiek stał się główną siłą sprawczą zmian
w całym ekosystemie. Nie ma już podziału na społeczeństwo i na to, co jest poza
nim, czyli naturę. Jest jeden wielki system społeczny z naturą jako częścią, którą my sami
kształtujemy. Historia i geohistoria są tym samym procesem. Powinno to oznaczać
głęboką przemianę świadomości i samoświadomości, że nie ma w tej chwili
bezkarnych zachowań. Na przykład jak wyrzucę śmieci do lasu, to nie jest to poza
moim domem. Wszystko jest naszym domem, ale ciągle jeszcze nie chcemy przyjąć
do wiadomości tego, to jest już naukowo
potwierdzonym faktem.
Drugim kontekstem jest to, co się dzieje z nami, jak
zrozumieć te procesy polityczne, że po ośmiu latach Baracka Obamy Donald Trump
zostaje prezydentem, czy to, że Brytyjczycy robią, co robią, czyli chcą wyjść z
Unii Europejskiej. I różne dziwne rzeczy w krajach, w których byśmy się nie
spodziewali.
Dla mnie interesujące jest to, co Zygmunt Bauman proponował
przed śmiercią, czyli koncepcja interregnum, bezkrólewia. Stary ład, do którego
przyzwyczailiśmy się, po prostu się wyczerpał. Trwa tylko przez ciągle
istniejące nazwy. Nadal mamy państwa, kościoły, różnego rodzaju struktury, ale
widzimy, że to nie działa. Chociażby dlatego, że nie jesteśmy w stanie
rozwiązać podstawowych problemów. Reakcją na niepewność związaną z upadkiem
starego ładu są retrotopie ( o tym też Bauman pisał), czyli powrót do dawnych
opowieści, które znamy, wydają nam się bezpieczne, czyli na przykład opowieść o
narodzie, państwie narodowym, o tradycji, o tradycyjnej rodzinie. Wszystko to,
co fabrykujemy, ponieważ wydaje nam się, że było fajne, ciepłe i bezpieczne. I
to jest jeden sposób reagowania na zmiany społeczne. Drugim sposobem jest
oczywiście niedostrzeganie, udawanie, że nic się nie zmieniło. Tak jest w nurcie
liberalnym. To liberałowie najczęściej twierdzą, że wrócimy do wzrostu,
poprawią się wskaźniki, ludzie odzyskają zamożność i wtedy przestaną głosować
na populistyczne partie. Wiemy jednak, że nie jest to recepta ze względu na
kontekst antropocenu. Główny aspekt tego rozpadu starych struktur francuscy
antropolodzy nazywają końcem społeczeństwa. Formy, które kiedyś służyły
organizowaniu życia zbiorowego społeczeństwa, już nie pełnią tych funkcji. Nie
są źródłem podmiotowości politycznej. W centrum działania jest jednostka,
proces indywidualizacji rozpoczął się w
czasach Marcina Lutra, a teraz doszedł do etapu, w którym została już tylko
jednostka. Część jest w fazie indywiduacji, uzyskiwania podmiotowości, a część
ulega pokusom wspólnotowości komunitariańskiej, która wyraża inne aspiracje.
W 2014 r. mówiliśmy o rewolucji ukraińskiej. Opowiadałem
wtedy o takim momencie na Majdanie, w grudniu, na początku rewolucji. Ludzie
zastanawiali się, po co tu są. Czy jest jakieś „my”. Odbywało się to w atmosferze
wiecu. Zaczęli skandować „Ukraina to ja”, a nie „Ukraina to my”. Czyli zbiór
wolnych autonomicznych jednostek, które szukają powodu bycia razem, wspólnej
narracji i opowieści o tym, jak ma wyglądać przyszłe państwo, aby pogodzić
różnorodność. Podobna sytuacja miała miejsce na Kongresie Kultury w 2013 r.,
kiedy to Przemek Czapliński rzucił hasło „królestwo za narrację”, pokazując, że
naszym problemem jest wymyślenie wspólnej opowieści, która nas połączy. Kongres Kultury
dowiódł, ze nie jesteśmy w stanie tego zrobić. Naród ciągle istnieje, ale nie jako wspólnota
wyobrażona, która spaja się poprzez opowieści.
Można spytać dowolnego Polaka, jaka jest wspólna opowieść o Polsce. Narodowcy
powiedzą jedynie, kto ma z Polski wypier…, ale nie będą w stanie opowiedzieć,
kim oni sami są. To nie jest wspólna narracja, ale wspólna emocja bycia wokół
sztandaru. Polityka wielkich uniesień emocjonalnych, za którą nie stoją silne
ideologie. Wymyślony w nowoczesności i utrwalony w XIX w. model integracji
społeczeństwa wokół idei narodu przestał istnieć. Drugim sposobem jednoczenia
ludzi poza opowieściami jest łączenie ich w sposób techniczny, np. za pomocą pieniądza.
Nie pytamy, kim jesteśmy, ale możemy przeprowadzić wspólną transakcję. Trzecim
sposobem jest działanie razem, robienie rewolucji, chociaż nie mamy wspólnej
opowieści. Jest pośrednik w postaci systemu technospołecznego i całej infrastruktury,
z której korzystamy. Od dziesięciu lat mamy urządzenie, które nie jest tylko
niewinnym gadżetem, jesteśmy włączani w bardzo złożony system komunikowania. To
urządzenie nie jest tylko, tak jak w epoce telefonów, infrastrukturą kablową,
ale aktantem, czyli aktywnie uczestniczy w nawiązywaniu relacji i podejmowaniu
decyzji, chociaż nie jest czynnikiem ludzkim. Tak samo, jadąc samochodem i
włączając nawigację, nie jedziemy według własnego umysłu, ale według
dyspozycji, które wydaje Google na podstawie analizy informacji, których byśmy nie byli w stanie
pozyskać. Jeśli jest tak, jak mówi coraz więcej socjologów, że stare społeczeństwo
się rozpadło, to głównym podmiotem jest jednostka. Może sprawniej realizować
zadanie, żeby być razem i na przykład przyjechać do Węgajt.
Różnego typu pozycje społeczne, hierarchia wynikająca z
dawnego sposobu budowania społeczeństwa, tracą moc. Funkcjonują jeszcze siłą
inercji, ale na przykład wyczerpał się powód męskiej dominacji w
społeczeństwie. Ta dominacja była szerzona z systemem hierarchii wypracowanej w
nowoczesności. Ład instytucjonalny, który organizował nowoczesność, był
obsadzony mężczyznami. Tak w XIX w. się umówiono, sytuacja zaczęła powoli
zmieniać się w XX w., ale struktury pozostały takie, jak dotychczas. W tej
chwili nie ma żadnego innego powodu poza inercją, żeby mężczyźni pełnili
dominującą rolę w społeczeństwie. Kobiety powoli wykorzystują to interregnum
nawet w najbardziej skostniałych elementach systemu, jak w systemie
akademickim. Na przykład w tej chwili w Warszawie w Campusie Ochota, gdzie
rozwijają się nauki przyrodnicze i ścisłe, cztery najważniejsze ośrodki są
kierowane przez kobiety – trzydziestoparoletnie profesorki. W społeczeństwach,
w których te procesy rozpoczęły się wcześniej, jest problem odwrotny – jak ponownie
włączyć mężczyzn do tego systemu. Mężczyźni, odkrywając upadek swojej wysokiej
roli społecznej, odpowiadają na swój właściwy sposób, na przykład nie ucząc
się. Kobiety wykorzystują to, żeby zapełnić lukę. W Polsce (na przykład w
świetle badań PISA) widać, jak duża jest rozbieżność w wynikach dziewczynek w
stosunku do chłopców. Powtarza się to
przez całą edukację. I na etapie wyborów po liceum widać dysproporcje. Dwie
trzecie studentów to kobiety, a jedna trzecia – mężczyźni. Nie można jednak zastępować jednej dominacji
drugą, ale wykorzystać interregnum na zbudowanie społeczeństwa na nowych
relacjach, których zasadą nie będzie dominacja, ale współdziałanie. Nie
chciałbym, aby zabrzmiało to paternalistycznie, ale jako przedstawiciel
schodzącego gatunku (śmiech wśród słuchaczy), mogę sobie na ten paternalizm
pozwolić. Panie, musicie uwierzyć, że sprawa jest polityczna. Tu nie chodzi
tylko o emancypację, o wasze prawa.
Trzeba wejść w politykę, żeby jak najszybciej zacząć budować, ponieważ
tylko w ten sposób można ją zmienić, wykorzystując tę szansę, ten etap
zwijania, aby zaproponować coś nowego. W najbliższym czasie będzie kolejna
edycja Forum Przyszłości Kultury, którego głównym nurtem będzie feminizacja
polityki, czyli jak walkę partykularną o prawa bezpośrednie przełożyć na szerszy
cel polityczny. Kongres poprzedzi premiera Bachantek
Mai Kleczewskiej 28 listopada, w rocznicę nadania kobietom praw wyborczych. Na
Kongresie będą też poruszane wątki ekologiczne. Pracujemy też nad Słownikiem
Przyszłości Kultury, czyli nad tym, aby pojęcia z epoki męskiej dominacji
ponazywać na nowo i wyobrazić sobie, co te pojęcia mogłyby znaczyć w nowym,
lepszym, miejmy nadzieję, świecie. Mowa na przykład o autonomii, wolności,
instytucji.
W tej chwili rozsyłany jest list do instytucji kultury w
Polsce, będący zaproszeniem do tego, żeby najbliższy rok, kiedy 1 września
będzie osiemdziesiątą rocznicą wybuchu wojny, był rokiem antyfaszystowskim.
Chcemy zacząć tworzyć kontrnarrację do tego, co zobaczyliśmy na filmie
„Visitor”. Jeszcze nie mamy faszyzmu,
ale faszyzację. Musimy być gotowi i uzbrojeni w odpowiedzi trafiające do wyobraźni. Rozsyłamy apel, zarówno do publicznych, jak i
niepublicznych instytucji kultury, żeby włączyły się ze swoim programem. A
pierwszego września chcemy zorganizować coś dużego, np. koncert na Placu
Defilad.
(oklaski)
[H1]Zastanawiam
się, czy nie byłoby dobrze poprosić Bendyka, żeby to wyjaśnił i coś tu dopisał.
Jemu chyba chodzi o to, że 11 listopada był świętem ustanowionym przez byłych
socjalistów, czyli np. Piłsudskiego jako rocznica odzyskania niepodległości.
Ale ta rocznica była bojkotowana przez Dmowskiego i jego środowisko. Natomiast nigdy
nie było to święto po prostu socjalistyczne. Taki zapis, dosłowny zapis z
nagrania brzmi jak nieprawdziwa informacja.
[H2]To nie
jest jasne, co powiedział Bendyk. Czy chodzi o to, że ponieważ tych ludzi
będzie proporcjonalnie mniej w dorosłym społeczeństwie, będą mieli mniejszy
wpływ na władzę, ponieważ ich głosów podczas wyborów będzie mniej? Jeśli tak
jest, trzeb aby to napisać
[H3]Czego?
[H4]W co
nie ingeruje? W radykalizację nastrojów?
[H5]Słowo,
którego nie usłyszałam, a jest chyba ważne…może „lepiej przygotowane do
przyjęcia imigrantów”
0 komentarze:
Prześlij komentarz